Na pielgrzymkowym szlaku...
- Szczegóły
- Opublikowano: sobota, 01, wrzesień 2012 00:00
- Mateusz Dąbrowski, Bartosz Dąbrowski
- Odsłony: 1893
Relacja z pieszej parafialnej pielgrzymki na Jasną Górę - 20-22 sierpnia 2008 r.
DZIEŃ I
Ranek smagnął nas po twarzach zimnym powietrzem. Zmierzając na plac kościelny, każde z nas z innej części parafii, zastanawialiśmy się jaką też aurę przyniesie nam ten dzień. Czy spocimy się przy prażącym słońcu, czy też zmokniemy w ulewnym deszczu? Staraliśmy się być dobrej myśli...
Msza Święta w naszej świątyni dodała nam otuchy i wlała w serca radość. Ogromną radość, powodowaną odczuciem, że możemy wędrować razem z Chrystusem, który będzie prowadził nas wprost w ramiona swojej i naszej Matki. Błogosławieństwo Księdza Proboszcza ostatecznie rozproszyło wszelkie obawy przed pogodą czy innymi problemami. Wyruszyliśmy więc, szesnastu mysłowickich pielgrzymów, w pełną przygód drogę.
Pierwszy etap pielgrzymki wiódł wprost na dworzec klejowy w Mysłowicach. Stamtąd, już pociągiem, udaliśmy się do Zawiercia. Przed nami były 23 km marszu. Z początku lekkim tempem, ruszyliśmy przed siebie i pogrążyliśmy się w rozmowach i modlitwach. Każdy z nas niósł na plecach plecak, a w sercu intencje, które chciał donieść przed oblicze Czarnej Madonny. W pierwszej części wędrówki szliśmy po płaskim terenie mijając sosnowe, pachnące grzybami lasy, puste pola i pastwiska, na których pasły się konie. Gdzieniegdzie trafiały się wapienne ostańce i skałki, co tylko dodawało uroku krajobrazowi i wzbudzało podziw dla poczucia estetyki naszego Boga. Jak wielką miłością musi być ktoś, kto stworzył tak piękne rzeczy!
Pierwszy dłuższy postój urządziliśmy sobie w Skarżycach, gdzie czekał na nas kleryk Tomek. Tam uzupełniliśmy naszą energię zjadając drugie śniadanie i odpoczywając w cieniu drzew owocowych. Wiadomo jednak, że nie samym chlebem żyje człowiek. Wyruszając więc z miejsca odpoczynku modliliśmy się wspólnie Modlitwą Różańcową. Po modlitwie śpiewaliśmy pod przewodnictwem Księdza Wojtka, naszego pasterza. Zaprawiony na pielgrzymkowych trasach kapłan uczył nas odpowiednich pieśni na taką okazję.
Gdy skończyliśmy śpiewać okazało się, że wreszcie znaleźliśmy się na Szlaku Orlich Gniazd! Trasa wytyczona wzdłuż starych, piastowskich zamków miała nam do zaoferowania przepiękne widoki, ostre podejścia i wszechobecny biały piasek z grudkami skał. Szło się o wiele gorzej, ale młodsza część pielgrzymów nalegała, by pójść właśnie tamtędy. Odmawiając Koronkę do Bożego Miłosierdzia prosiliśmy Jezusa o nowe siły do pokonania tego odcinka. Mijając zamek Morsko, Skały Podlesickie i Skały Rządkowickie, dotarliśmy na drugi postój pod górą Zborów. Siły zebrane podczas tego krótkiego odpoczynku przydały się podczas pokonywania góry, która była najwyższym wzniesieniem do pokonania tego dnia. Trasa do Bobolic, w których mieliśmy się zatrzymać na pierwszy nocleg, była już tylko formalnością. Szlak wiódł nas po prostej, bądź opadającej ścieżce. Zostawiając za sobą Zdów dotarliśmy na miejsce. Spać mieliśmy w starej szkole, którą zamieniono na pensjonat dla pielgrzymów.
Po przydzieleniu pokojów mieliśmy trochę czasu by wreszcie umyć się i odpocząć. Na później zaplanowaliśmy ognisko i pieczenie kiełbasek. Chłopcy chcieli pograć jeszcze trochę w piłkę, ale piłki, jak na złość, nigdzie nie było. Pozostały więc spacery i odpoczynek.
Przy ognisku zacieśniliśmy nieco naszą małą, pielgrzymkową wspólnotę. Jasne języki ognia wystrzelające ku niebu mają w sobie to coś. To coś, co łączy ludzi i zbliża ich do siebie. Nas zbliżała miłość do Jezusa i Najświętszej Panienki. Śpiewaliśmy więc Obojgu na chwałę i modliliśmy się.
Po odśpiewaniu apelu udaliśmy się na spoczynek. Trzeba się było przygotować na kolejny dzień drogi. Czekał na nas najdłuższy odcinek do pokonania.
DZIEŃ II
Noc w Bobolicach minęła szybko, choć niektórzy z nas, nieprzyzwyczajeni do nowego miejsca spania, długo przewracali się z boku na bok. Jednak rano wszyscy zdawali się być rześcy i gotowi do drogi. Czekał na nas bowiem najdłuższy odcinek naszej wędrówki. Z Bobolic mieliśmy dotrzeć aż do Olsztyna, a to dokładnie 29 km. Śniadanie dało nam siły fizyczne, a poranna Msza Święta duchowe. Pierwszy odcinek szliśmy bardzo wolno, by nieco pobudzić do marszu zmęczony wczorajszym dniem nogi. Szlak jednak nie był zbyt wymagający. Jedyną przeszkodą było ogromne drzewo, które zwaliło się na drogę zagradzając nam przejście. Jednak poradziliśmy sobie z nim dość szybko.
Kiedy wyszliśmy z lasu, można było podziwiać małe perełki architektoniczne jury. W mijanej przez nas wsi Niegowa zachował się niemal bez zmian gotycki kościół z XV w. Późniejsza było tylko zwieńczenie wieży, w charakterystycznym, barokowym stylu. Zdumiewała także ilość przydrożnych kapliczek.
Droga przez Trzebniów do Ostrężnika przysporzyła nam nieco więcej kłopotów. Modląc się różańcem nieco zboczyliśmy z drogi i nadłożyliśmy półtora kilometra. Do tego dziesiątki prowadzone przez ks. Wojciecha zapierały dech w piersiach - były bowiem śpiewane, a droga zaczynała wspinać się na niewielkie wzniesienia. Po zorientowaniu się w omyłce niezwłocznie skorygowaliśmy błąd w trasie i ruszyliśmy dalej, by w cieniu "Diabelskich Mostów" odpocząć i zjeść posiłek.
Dalej trasa prowadziła nas wiejską drogą przez Siedlec do Zrębic. Tym razem mogliśmy zobaczyć stare dęby, przy których niegdyś miejscowa ludność świętowała dożynki oraz Pustynię Siedlecką, drugą co do wielkości w Polsce. W Zrębicach zaś podziwialiśmy drewniany kościółek z XVIII w. wybudowanych na modłę szlachecką.
W ostatni etap wędrówki drugiego dni ruszyliśmy z myślą o szybkim dotarciu do miejsca noclegu. Młodzież tak szybko wyrwała do przodu, że nie zdążyła zapytać księdza Wojtka, czy zmieniamy szlak, czy dalej idziemy tym samym. Okazało się, że trzeba skręcić. Nie straciliśmy jednak rezonu. Od czego są telefony komórkowe? Porozumieliśmy się z Księdzem i okazało się, że oba szlaki zmierzają do Olsztyna. Ten, który wybrała młodzież był o 3,5 km dłuższy. Za to mogliśmy minąć w bardzo bliskiej odległości ruiny niegdysiejszego zamku królewskiego, jednego z najpotężniejszych na jurze, podczas gdy druga grupa widziała go tylko z daleka. Zaś tempo w jakim szliśmy pozwoliło na dotarcie na miejsce pół godziny przed starszymi.
Ośrodek Rekolekcyjny "Święta Puszcza" z miejsca urzekał swym malowniczym położeniem i ciszą panującą wokół. O ile malownicze położenie towarzyszyło nam przez cały czas pobytu w ośrodku, o tyle cisza skończyła się gdy tylko dotychczasowi pensjonariusze rozpoczęli swoje zabawy. U Sióstr mieszkały bowiem dwie grupy dzieci i młodzieży. Urządzili oni sobie małą dyskotekę oraz ognisko. Nie było w tym oczywiście nic złego, ciszę przecież można raz za jakiś czas zakłócić. Miło było popatrzyć jak bawią się śmieją.
Po toalecie wieczornej i kolacji posiedzieliśmy trochę na dziedzińcu, po czym przystąpiliśmy do modlitwy wieczornej. Tym razem szybko poszliśmy spać. Następnego dnia mieliśmy wyjść wcześniej niż zwykle, by na godzinę 13:00 dotrzeć na Jasną Górę.
DZIEŃ III
Królewska warownia na wzgórzu nieopodal dawała nam poczucie bezpieczeństwa, dlatego noc przespaliśmy bez zbędnych pobudek. Rankiem, rześcy i gotowi do drogi stawiliśmy się na placu przed ośrodkiem. Pożegnanie z przemiłymi siostrami poprzedziła krótka modlitwa. Po jej zmówieniu, żegnani powiewającą na wietrze białą chustką, ruszyliśmy w drogę. 17 km, które mieliśmy do pokonania nie było dla nas ogromnym wyzwaniem. Nie takie odległości już pokonywaliśmy.
Trasa wiodła przez Góry Towarne w kierunku Kusiąt, małej, przytulnej wioski. Szło się przyjemnie i łatwo. Płaski teren nie stwarzał wielkich trudności. Gdy Kusięta został za nami, mogliśmy podziwiać florę i faunę rezerwatu "Zielona Góra". Wszyscy żałowaliśmy, że nie możemy wziąć ze sobą wspaniałych okazów borowików i kani. Pierwszą część wędrówki zakończyliśmy posiłkiem w pobliżu skały Psi Nos.
Wreszcie, po uzupełnieniu energii, ruszyliśmy w kierunku bliskiej już Częstochowy. W trakcie Modlitwy Różańcowej na horyzoncie zamajaczył nam szczyt jasnogórskiego sanktuarium. Od tej pory już nie straciliśmy go z oczu.
Raźnym krokiem, już po chodniku miasta Częstochowa, zbliżaliśmy się do celu. Do naszej najukochańszej Matki. Powoli rosło podniecenie i radość. To drugie wręcz eksplodowało, gdy znaleźliśmy się na Alejach Matki Boskiej. Sam wystrzeliłem do przodu chcąc jak najszybciej pokłonić się Czarnej Madonnie. Na szczycie Jasnej Góry mogliśmy wreszcie dziękować Opatrzności za to, że czuwała nad nami.
Po obowiązkowym zdjęciu grupowym podążyliśmy do kaplicy Cudownego Obrazu, by tam, kontemplując twarz Najświętszej Panienki, powierzyć jej wszystkie sprawy, z którymi przybyliśmy. Moment ten, niby krótki, a niby trwał całą wieczność...
Czas wolny poświęciliśmy na przeróżne sprawy. Jedni na modlitwę, inni na zwiedzanie, jeszcze inni na odpoczynek czy solidny obiad. Wszyscy jednak zebraliśmy się ponownie przed obliczem Maryi na Mszy Świętej o godzinie 15:30 . Ta przepiękna, choć skromna Eucharystia była najważniejszym punktem tej pielgrzymki. Była odpowiedzią na pytania, wskazywała drogę i rozwiązywała problemy. Żal było opuszczać przyjazne mury klasztoru i uśmiechniętych ojców Paulinów. Niestety, musieliśmy wracać do domu. Pociąg już czekał na nas na peronie.
Około godziny 20:00 , ze śpiewem na ustach zbliżaliśmy się do naszego kościoła parafialnego. Ksiądz Proboszcz przywitał nas gorącymi słowami i krótkim nabożeństwem. Podczas gdy klęczeliśmy u stopni ołtarza, każdy z nas z dumą i rozrzewnieniem wspominał minione dni, kiedy szliśmy pod opieką Matki Najświętszej, by móc pokłonić się jej na Jasnej Górze.
Zobacz również galerię zdjęć.