XIII Niedziela Zwykła
- Szczegóły
- Opublikowano: sobota, 27, czerwiec 2020 22:39
- Odsłony: 635
„Stać nas na więcej"
„Kto idzie, znajduje się w coraz to innych sytuacjach. Kto siedzi w miejscu, nie przeżywa zmian. Może się więc „zasiedzieć". Powstaje niekiedy taka „zasiedziałość duchowa". Jest ona stanem zadowolenia z siebie, z własnej sytuacji – „dobrze nam tu być" – i z chęci utrzymania tego, co jest. Cały wysiłek człowieka ogranicza się wówczas do tego, aby utrzymać swój „stan posiadania", rezygnując z drogi i przemian, choćby na lepsze.
Nauczycielu Dobry! Ty nie aprobowałeś programu minimalnego, jaki Ci podsuwali Apostołowie na Taborze. „Uczyńmy tu trzy przybytki". Trzy, każdemu jeden! Tobie jeden, Mojżeszowi jeden i Eliaszowi jeden! I tak sobie tu siedźmy. Żeby chociaż wspólny przybytek dla trzech. Ale nie! Dla każdego osobny, własny... Takie małe getto sobie stworzę, jakoś się w nim usadowię i będę siedział (...). Nieraz człowiek próbuje tak uczynić w swoim pokoju, w aucie, w pociągu – i niech mnie niesie... Zrobi z siebie posąg „zaśniedziałego Buddy", założy ręce na brzuchu i będzie rozważać: „dobrze nam tu być". Istna „pokusa Taborowa!".
A może ja już się poddałem tej pokusie? Może zrezygnowałem z wysiłku? Może nie mam ambicji, aby posiąść się wyżej? Może obrastam w otokę niewrażliwości na inne możliwości, jakich w Bogu zawsze jest tak dużo? Takie niebezpieczeństwo może się niekiedy wytworzyć w wymiarze zarówno osobistym, jak i społecznym. Są grupy, zespoły ludzi, środowiska i zgromadzenia, nawet w Kościele, które osiągnąwszy pewien stan posiadania, później już tylko... „równo puchną". Nic tam już się nie porusza (...). Jeżeli taki stan przybierze rozmiary społeczne, może być niekiedy początkiem końca (...).
Nieraz ludzie mówią: 'Ja nie chcę być święty! Mnie wystarczy to, co jest. Czy to nie dość, że jestem dobrym i przyzwoitym człowiekiem, który nikogo nie razi i nikomu w drogę nie wchodzi? Lubią mnie! Owszem, mam powodzenie. Garną się do mnie ludzie, jestem takim „przyjemniaczkiem" – każdemu umiem coś przyjemnego powiedzieć. Mnie jest dobrze' (...).
Jednakże „do wyższych rzeczy jesteśmy stworzeni" i bezwzględnie stać nas na więcej. Pan Bóg ma prawo wymagać. Gdy powiedział „A", będzie nas ciągnął „za uszy" aż do „Z". Ciągle nas będzie wysadzał ze stanu zadowolenia z siebie, z własnej otoki, z gniazdka, które sobie uwiliśmy. Będzie używał różnych sposobów do tego, niekiedy nawet bardzo nieprzyjemnych. Często będzie się posługiwał ludźmi, którzy nam „wygarną". I chociaż człowiek buntuje się i kaprysi – przynajmniej przez dwa tygodnie nie dając się pocieszyć – może jednak po jakimś czasie zrozumie, że to, na czym on sam chce poprzestać, to jest stanowczo za mało, bo może i musi dać z siebie więcej. Zawsze mój wewnętrzny stosunek do Boga może być głębszy, moja sumienność w modlitwie – większa i wrażliwsza. Nie powinienem się ograniczać się do tego, co dyktuje działanie społeczne (...).
W Kościele Bożym nie może być zasiedziałości psychicznej, czy marazmu duchowego, opieszałości w modlitwie, „powłóczenia nogami" i dreptania w miejscu przy każdej nowej inicjatywie, przeciwko której może ktoś mieć i sto zastrzeżeń, a żadnego argumentu pozytywnego. Przesadny krytycyzm, który jest przykrywką minimalizmu duchowego, a nie wnikliwej inteligencji – jak niektórzy myślą – to wielkie niebezpieczeństwo osobiste i społeczne (...). Mogą być chwile trudne, gdy się wszystko w człowieku mobilizuje do nowego wysiłku, a na razie na zewnątrz tego nie widać. Bywają różne wstrząsy duchowe, nawet w wymiarze społecznym. Są one jednak o wiele łatwiejsze do przeżycia niż wstrząs osobisty, indywidualny, gdy staję w obliczu Boga, chcąc Mu powiedzieć: 'Jak dobrze być z Tobą, Panie' – ale jednocześnie wiem, że nie będę mógł na tym poprzestać".