XXX Niedziela Zwykła
- Szczegóły
- Opublikowano: sobota, 24, październik 2020 20:13
- Odsłony: 894
„Niech nas nie zwodzi własna sytość"
„Czy widziałem kiedy głodne oczy dziecka liczącego moje łyżki? Czy widziałem małego włóczęgę, jak z niewymowną tęsknotą patrzy na moje całe buty? Czy widziałem wychudłą matkę, karmiącą wynędzniałą piersią wynędzniałe niemowlę? Czy widziałem zgorączkowaną położnicę, konającą za zgniłej słomie, bez okrycia? Czy widziałem noworodka, dla którego nie ma koszulki? Czy widziałem starca, który kończy swoją karierę życiową o głodzie? Czy widziałem kiedy dzieci bijące się łyżkami o ostatni ziemniak na misce? Czy widziałem „inteligenta" podkradającego na uroczystym bankiecie ciastka dla chorego synka? Czy wiem, ile dzieci przyszło do szkoły bez śniadania, ilu robotników do pracy – głodnych, ilu urzędników do biura – bez ciepłego odzienia? To są wszystko ludzie, których Chrystus objął swoją modlitwą: „Chleba naszego powszedniego... daj nam". To są ludzie, o których nie wolno mi zapominać, gdy siadam do stołu. Wtedy i ja zjem swoją zupę „ukradkiem", w poczuciu niezasłużonego uprzywilejowania. Może tak przyjęty posiłek wyprostuje mi duszę, rozszerzy serce, otworzy oczy, a wtedy ujrzę to, czego dotąd nie dostrzegałem?
Modlić się za głodnych, za nędzarzy, za nieszczęśliwych, za opuszczonych, to znaczy zaniepokoić swoje sumienie, ożywić myśl i inicjatywę na rzecz „innych". Niewiele może zdołam uczynić, ale z kropel powstają oceany, a z cegiełek gmachy.
Pozostanie wielką prawdą, że na moją sytość pracują setki głodnych, źle wynagradzanych, a może wyzyskanych, żyjących w poczuciu krzywdy społecznej, niesprawiedliwości, doznanego zawodu. Może rolnik, którego owoce leżą na moim stole, czuje w sobie ból nad miarę spracowanego, któremu nic nie pozostało z całorocznego trudu? Może własnym dzieciom odebrał chleb, aby sprzedać go na podatki? Może robotnik, który wraca do domu, powłócząc z nadmiernego wysiłku nogami, zastanawia się, na czyim stole znajdą się cacka, które dziś pakował do skrzyń? Może na nożu, który trzymam w ręku, znać jeszcze – jak w obrazie Lentza – ślad zrezygnowanych dłoni człowieka, który wprawdzie nie użyje siły, ale też i nie dozna radości z wykonywanej pracy? Może całe okropieństwo walki o chleb powszedni, o uczciwą zapłatę, o pokój społeczny, dojdzie jak echo do głosu w pobrzęku zastawy stołowej?
Czyż mogę myśleć, że to wszystko, co jest radością mojego codziennego życia, może być niedostępne dla milionów upracowanych, udręczonych ludzi? Czy mogę zapomnieć, że obok żyje mnóstwo ludzi, którzy w XX wieku, wieku postępu społecznego, nie doszli do posiadania własnej miski, łyżki, koszuli i nocnego okrycia? Czy mogę nie widzieć dysproporcji między wystawnością magazynów, a ubóstwem izb mieszkalnych? Czy mogę nie pojąć, że ludzkość wplątała się w błędne koło nadprodukcji luksusu i nędzy? Że nawet wtedy, gdy wrażliwi usiłują przekroczyć próg obłędu, padają ofiarą nałogów przeszłości? Kłamstwem żywiąc głodnych, tak jakby sytych kusili reklamą? Niechbym odebrał defiladę głodnych zamknąwszy oczy przed pustym talerzem! Niech przejdą wszyscy, których wysiłek dnia każdego jest syzyfową pracą, co żywi miliony, sama będąc wiecznie niedożywiona; niech wyśpiewają swój hymn buntu uczuć, hymn własny, osobisty, najbardziej dręczący, dotykający boleśnie upracowanych rąk, zziębniętych nóg, pustego żołądka. Czyżby dziś tacy jeszcze byli – dziwimy się wszyscy, ale nie przeczymy. Bo największym nieszczęściem ludzi pracy jest propaganda o dobrobycie mas. Nędza nie zniknęła, tylko się lękliwie ukryła, albo została zasłonięta propagandowymi afiszami.
Nie wolno głodnym mówić o ich niedoli. Ale nie wolno sytym milczeć wtedy, gdy mają odżywione siły, aby wołali. Do kogóż wołać dziś, gdy przechodzimy przez najbardziej katastrofalne rozczarowania? Niech nas nie zwodzi własna sytość, niech nam nie otłuszcza serca, niech nie zniemrawia mózgu, niech nie krępuje woli. Wznosząca się ku górze para ciepłej strawy niech poderwie ku górze moje oczy i serce. »Chleba naszego... daj nam!«".